Archiwum styczeń 2012


sty 06 2012 Ze skrajności w skrajność.
Komentarze (1)

Będę mamą.
MAMĄ.
Pogodzenie się z tym faktem wcale nie było takie proste. Nie mam ani zaplecza finansowego, ani możliwości zarobkowania, gdyż ciąża bardzo problematyczna jak się okazało. Mieszkam z rodzicami i młodyszm bratem. Perspektyw na zmianę żadnych, nawet mieszkanie nie jest nasze, tylko wynajmowane. Nawet taki wariant jak "dobre zamążpójście" wydawał się nierealny...  W końcu kto weźmie na siebie matkę z dzieckiem? Swoją drogą, to zaskakujące jakie myśli przychodzą człowiekowi do głowy kiedy dochodzi do niego to, że staje się odpowiedzialny za drugą istotę. I kiedy ma świadomość, że nic nie będzie takie jak powinno być. Cóż, więc w taki sposób moje dziewczęce marzenia o księciu z bajki i o żylidługoiszczęśliwie runął. 

Walczyłam sama ze sobą. Nie, nie chciałam tego dziecka. Ale na aborcję było za późno. Istotka we mnie, nazwana przez ginekologa Kabaczkiem, miała ręce, nogi, bijące serce, i podobno świadomość. Czuła. Miałam wyrzuty sumienia kiedy pomyślałam, że dziecko czuje to co ja. Że w jakiś sposób wie, że nie potrafiłam go kochać. Inne były moje wyobrażenia o macierzyństwie. 
W momentach skrajnego załamania płakałam i najgoręcej jak to tylko możliwe modliłam się o poronienie. Nie byłam w stanie zapewnić dziecku tego na co zasługiwało. 
Uderzenie w brzuch. Kilkakrotne. Silne. Dzieciaczek poruszył się i tak jakby z pretensją mój brzuch napiął się. Wybrzuszenie po lewej stronie było oskarżycielskie.

Mamo? Jak mogłaś?

Tuląc brzuch płakałam i przepraszałam maleństwo. Ciężkie miałeś życie zanim mama dowiedziała się o Tobie, teraz masz nawet gorzej. Przepraszam Cię Kabaczku. Wszystko będzie dobrze. Poradzimy sobie. 

Przecież to nie będzie chyba takie złe mieć przy sobie kogoś kto zawsze będzie Cię bezwarunkowo kochał. 

z_innej_perspektywy   
sty 06 2012 Miasto nie daje nam snu.
Komentarze (2)

Godzina 3 rano. Cisza. Spokój. I ja, obolała idąca, po ulicy z niedowierzaniem na twarzy. Ciąża? Nie zadawałam sobie pytania: jakim cudem? Przecież doskonale wiem skąd dzieci się biorą. Pytałam siebie: co dalej? ...Brak odpowiedzi. Siadłam na przystanku z którego o tej porze i tak nie odjeżdża żaden autobus i próbowałam ustalić jakiś plan działania. Zebrać myśli. Wtedy jeszcze nie dotarł do mnie całokształ tej sytuacji. Wiedziałam tylko, że będę miała dziecko z człowiekiem, którego po ponad dwuletnim związku nie chcę znać oraz, że muszę powiadomić o tym mojego obecnego partnera... którego też za chwil kilka będę mogła nazywać byłym. Zadzwoniłam, ale nie byłam w stanie wykrztusić ani jednego zdania, które brzmiałoby w miarę sensownie. Za jakieś pół godziny był przy mnie. Spodziewałam sie wtedy wszystkiego: spokojnej rozmowy, gwałtownego odejścia, złości, gniewu, spokoju... Nie, jeśli mam być szczera nie wiedziałam czego mam się spodziewać. Jednego byłam pewna: nie mogę mieć do mniego o nic pretensji i niczego nie mogę od niego wymagać. Nie ukrywam, że pragnęłam z całych sił, żeby przytulił mnie i powiedział, że DAMY sobie radę.
Powiedział mi, że nie będzie dla tego dziecka ojcem, ale że nie zostawi mnie samej sobie. Że mogę na niego liczyć jak na przyjaciela. Miałam do niego tylko jedną prośbę: aby spędził tę noc u mnie, a przynajmniej ze mną. Jak nigdy nie chciałam być sama. 

Tej nocy płacząc zasypialiśmy w swoich objęciach ze świadomością, że to ostatni raz. Nigdy nie sądziłam, że koniec może tak bardzo boleć i być za raze dopiero początkiem.

z_innej_perspektywy   
sty 05 2012 "Gratulacje, będzie pani mamą"...
Komentarze (0)

Nocna zmiana. Mniej więcej w jej połowie lekkie ukłucie w dole brzucha.. potem skórcz i ból już nie puszcza. Oho! Chyba jednak dostanę w końcu ten okres. Nie powiem, żeby było mi go brak, ale jego pięciomiesięczny brak zaczynał niepokoić .Coraz częściej  zastanawiałam sie co będzie jeśli komplikacje sa poważniejsze? Jeśli jestem.. bezpłodna? Na badania nie stać. NFZ zabiera za dużo czasu, którego nie mam. Ale przecież dostałam wytyczną: pół roku na unormowanie. Czyli jeszcze nie ma się czym martwić. Ból się nasila. Ale jakoś nie przynosi ze sobą ani wyczekiwanej menstruacji, ani ulgi psychice. Dziwne to jakoś, zbyt intensywne. Przełożona widzi, że coś ze mną nie tak i wysyła na górę, na kawę. Potem już niewiele pamiętam: automat, stolik, kierowniczka, ambulans, izba przyjęć, kozetka, usg. I uśmiechnięty lekarz. "Nie ma się czym przejmować, to tylko zwykłe skórcze. Zdarza się. Musi pani tylko trochę odpocząć" Uf, czyli nie powtórzy się scenariusz z maja. To dobrze, to dobrze... "Chce pani znać płeć?" Chwila, chwila... CO PROSZĘ? "Czemu się tak pani dziwi, na tym etapie już widać" Jakim etapie? Etapie czego? " To pani nie wie?" Nie wiem o czym? Lekarz miał usta chyba szerzej otworzone niż ja gdy oznajmił mi, że jestem w 20 tygodniu ciaży. Żywej. I na dodatek zdrowej. 

Ze szpitala wychodzę na własne żądanie. Nawet gdyby było jasno, świat niemiałby kolorów.

z_innej_perspektywy